Strefa komfortu: moje miejsce regeneracji po mastektomii

Kiedy usłyszałam diagnozę, nie miałam pojęcia, ile rzeczy będę musiała zbudować od nowa. Myślałam, że najtrudniejsze będą szpital i sama operacja. Okazało się jednak, że prawdziwe wyzwanie czekało mnie później – kiedy wróciłam do domu i próbowałam odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Nie było łatwo. Czułam się obco we własnym ciele, a w moim mieszkaniu – choć znanym i bliskim – czegoś nagle zabrakło. Potrzebowałam przestrzeni, w której mogłabym odpocząć, poczuć się bezpiecznie, zatrzymać się. Tak narodziła się moja strefa komfortu.

Potrzeba miejsca tylko dla siebie

Na początku nie wiedziałam, czego tak naprawdę potrzebuję. Miałam wrażenie, że wszystko mnie przytłacza – hałas, światło, nawet dotyk ubrań. Mój dom był pełen przedmiotów, ale nie miałam swojego kawałka przestrzeni, który byłby tylko mój, dopasowany do moich emocji, zmęczenia, bólu.

Zaczęłam od fotela. Wygodnego, z miękkim podłokietnikiem. Ustawiłam go przy oknie. To było moje nowe miejsce – nie na pokaz, nie „ładne” w instagramowym sensie, ale prawdziwie moje. I wtedy poczułam: tu mogę się rozluźnić. Tu nie muszę być silna.

Detale, które miały znaczenie

Obok fotela stanął mały stolik. Na nim – świeca o zapachu lawendy, notes i długopis, książka, którą mogłam odkładać po dwóch stronach, kiedy koncentracja znikała. Ciepły koc. Termofor na dni, kiedy ciało bolało bardziej. Te drobiazgi stworzyły ramę, w której mogłam się regenerować.

Dodałam delikatną lampkę. Ostre światło górne zamieniłam na coś ciepłego, przytulnego. Zasłony w oknach tłumiły dźwięki z ulicy. Czasem włączałam dźwięki natury – szum fal albo deszcz. Brzmiały tak obco, a jednak kojąco.

Kolory, które uspokajały

Zawsze lubiłam intensywne barwy, ale wtedy poczułam, że potrzebuję spokoju. Zrezygnowałam z czerwieni i turkusu – zamiast nich pojawiły się beże, szarości, ciepłe pastele. Zaskakujące, jak bardzo kolory potrafią wpływać na emocje.

Kupiłam kilka poduszek o różnych fakturach – bawełna, len, miękki plusz. Dotyk nabrał znaczenia. Czułam się bardziej obecna w swoim ciele, bardziej świadoma. I co najważniejsze – nie musiałam nigdzie iść, nigdzie uciekać. To miejsce było moją przystanią.

Miejsce na słabość i… oddech

To nie była przestrzeń do pracy, obowiązków, planowania. To było moje „nic”. Mój azyl. Mogłam w nim zasnąć w ciągu dnia bez wyrzutów sumienia. Mogłam płakać, modlić się, medytować, pić kawę z cynamonem. Nauczyłam się, że regeneracja to nie luksus – to potrzeba.

Dla mnie, kobiety po mastektomii, to miejsce stało się symbolem. Przestrzenią, gdzie nie musiałam udowadniać, że sobie radzę. Gdzie mogłam po prostu być. Bez stanika pooperacyjnego, bez uśmiechu dla innych, bez planu.

Twój kąt nie musi być idealny

Moja strefa komfortu nie jest duża. Nie wygląda jak z katalogu. Ale to w niej odnalazłam siebie na nowo. I jeśli miałabym dać Ci jedną radę – niezależnie od tego, czy jesteś Amazonką, czy po prostu szukasz odpoczynku – stwórz swój własny kawałek przestrzeni.

To może być parapet z poduszkami, niski stolik z herbatą, łóżko z miękką narzutą, hamak na balkonie. Ważne, byś mogła tam odetchnąć. Z ciała, z myśli, z obowiązków.

Czasem trzeba coś stracić, żeby nauczyć się dbać o siebie naprawdę. Moja choroba, operacja, rekonwalescencja – to wszystko było trudne, ale też… oczyszczające. Zrozumiałam, jak ważne jest, by mieć miejsce, gdzie można odpocząć nie tylko fizycznie, ale też emocjonalnie.

Dziś moja strefa komfortu to nie tylko fotel przy oknie. To przestrzeń we mnie. Ale zaczęło się od tego jednego małego zakątka.

Jeśli jesteś w podobnym miejscu – daj sobie ten prezent. Zbuduj swoją przestrzeń. Bo na kobiecej stronie budowania też jest miejsce na odpoczynek, ciszę i miękkość.